niedziela, 30 grudnia 2012

1.


 Płacz, odkąd pamiętam był dla mnie oznaką słabości, więc w swoim życiu starałam się płakać jak najmniej. A jeśli już mi się to zdarzało, to nigdy publicznie. Jednak przez ostatnie parę miesięcy notorycznie łamię moją żelazną regułę, rozklejając się gdzie popadnie. W pewien dziwny sposób płacz mnie oczyszcza. Co prawda na bardzo krótką chwilę, ale jednak. Siedząc na ławce w parku szlocham w najlepsze. Przez zaszklone oczy widzę jak przechodnie patrzą na mnie dziwnie. Jedna starsza pani nawet zadaje mi dla przyzwoitości pytanie czy wszystko w porządku. Kiedy odpowiadam że nic się nie dzieje, oddycha z ulgą że nie będzie zmuszona do podejmowania ze mną dłuższej konwersacji i o lasce zmierza dalej parkową alejką. Na ławce siada jakiś młody mężczyzna. Gdzieś go już chyba widziałam. Niestety, Bóg nie obdarzył mnie pamięcią do twarzy, więc nie mam pojęcia skąd mogę go znać. 
- Jak ci na imię? - pyta, wręczając mi paczkę chusteczek wyciągniętych z kieszeni.
- Józefina...– mruczę trochę niewyraźnie. To pewnie dlatego, że nie bardzo mam ochotę w tym momencie na jakiekolwiek rozmowy. 
- Michał – uśmiecha się w moim kierunku. Odburkuję miło mi poznać, tylko ze względów grzecznościowych. Mało obchodzą mnie jego dane osobowe. Może być nawet Jezusem Chrystusem.
- A więc Józefino, idziemy – łapie mnie po chwili za rękę i zmusza tym samym do wstania z ławki. Powinnam nawrzeszczeć na niego i nigdzie się nie ruszać. Przecież prawdopodobieństwo, że ten jegomość to seryjny gwałciciel jest dosyć spore. Z niewyjaśnionych przyczyn nic takiego nie czynię. Wręcz przeciwnie, podnoszę się i podążam za nim aż do kawiarni, przy której nagle się zatrzymuje. Wchodzimy do środka zajmując jeden ze stolików. Zamawia dwa duże kubki kakao. 
- Kakao jest dobre na wszystko, a już na pewno na taki stan jak twój – oznajmia, ściągając kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła - chyba że jesteś na nie uczulona, wtedy możemy mieć problem, ale nie jesteś, prawda? - pyta. Kiwam przecząco głową, nadal zastanawiając się czy ja go przypadkiem już nie spotkałam.
- Co się stało Józefino? - wspiera głowę na łokciu i przypatruje mi się uważnie. Muszę przyznać, że trochę mnie to peszy.
- Wszystko – odpowiadam, wzruszając ramionami – wszystko jest zupełnie do dupy – widocznie dotarłam do momentu, w którym nie mam dłużej ochoty udawać przed całym światem jak to u mnie jest świetnie. Dlaczego padło na niego? Cóż, przypadek. Zwykły przypadek.
- Rozumiem – stwierdza lekko zamyślony. Dziwi mnie jego odpowiedź, w której nie wyczuwam sarkazmu. Nie próbuje mnie przekonać że wszystko nie może być do dupy, że zawsze są jakieś pozytywy, albo nie oznajmia, że z całym szacunkiem, ale chyba trochę przesadzam. 
- Lepiej zacznij pić, zanim zupełnie wystygnie. Zimne kakao jest bezużyteczne – wskazuję na mój kubek, uśmiechając się pod nosem. W jego kieszeni rozdzwania się telefon. Odrzuca połączenie, jednak ktoś nie daje za wygraną. W końcu zniecierpliwiony wyłącza dźwięk. Uświadamiam sobie, że ten człowiek ma własne życie i swój cenny czas, który ja bezprawnie absorbuję od dobrej godziny. 
- Dziękuję za wszystko, ale nie ma sensu żebyś tutaj ze mną dłużej siedział. Dam sobie jakoś radę – stwierdzam wpatrując się w swój kubek. 
- Nie mam wątpliwości, że dasz sobie radę. Jeśli ci jednak nie przeszkadzam, chętnie z tobą jeszcze posiedzę... 

Nie potrafię tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić, ale gdzieś w głębi czuję ulgę, że zostanie ze mną jeszcze przez chwile. Po kolejnym wypitym kakao i zjedzonym  marchewkowym ciastku, wstaje i z uśmiechem oznajmia że niestety, ale obowiązki go wzywają. Potem wyciąga jedną z kremowych serwetek z trochę kiczowatego serwetnika stojącego na stole i zapisuje na niej swój numer telefonu. Narzuca na siebie kurtkę i wręcza mi ją mówiąc, że jeśli znów wszystko byłoby zupełnie do dupy, to mogę do niego zadzwonić.