sobota, 19 stycznia 2013

2.


Siedzę w pokoju, pijąc mleko z masłem i miodem na mój nieznośny kaszel, będący pokłosiem niedoleczonego przeziębienia. Słucham Myslovitz, żeby jeszcze bardziej się zdołować, nie robiąc przy tym nic kreatywnego. Utknęłam w jakimś cholernym, martwym punkcie, gdzieś w czasoprzestrzeni. Niby z pozoru wszystko jest w należytym porządku. Jestem zdrowa, studiuję, mam przyjaciół i całkiem sporo znajomych. Moje życie wygląda identycznie jak milionów innych ludzi na świecie. Z tym małym wyjątkiem, że wydaję mi się jakby zupełnie nic nie było w nim  tak jak należy. Mam prawie 21 lat, nie wiem gdzie jestem i co mam robić ze swoim życiem. Nie wiem, czy studia jakie wybrałam to te właściwe, czy wybory jakich dokonuję każdego dnia są trafne. Generalnie, mało wiem na chwilę obecną. Czasami czuję jakbym stała gdzieś z boku, a moje życie toczyło się beze mnie, zmierzając w zupełnie przeciwnym kierunku niżbym tego chciała. Wszyscy dookoła uważają, że przesadzam albo wyolbrzymiam. Zuzka zupełnie nie rozumie jak można zamartwiać się czymkolwiek będąc w naszym wieku, a własna matka ostatnio doradziła mi wizytę u psychologa.
Obracam w ręku mocno już zmaltretowaną serwetkę z numerem telefonu do Michała.
- Nie, przecież to idiotyczne – mruczę, odkładając ją z powrotem do szuflady. Od pół godzinny nie robię nic innego, tylko ją stamtąd wyjmuję, po to żeby po paru minutach trafiła tam znowu. Wybieram numer do Zuzki i czekam, aż odezwie się jej wiecznie roześmiany głos. 
- Finka, co tam Słońce? - słyszę po trzech długich sygnałach oczekiwania. 
- Nic, dupnie trochę – och wiem, jestem taka monotematyczna i nudna. Powinnam przecież powiedzieć, że wszystko jest świetnie. Tylko po co? 
- A ty dalej masz tą swoją jesienną depresje? - w jej głosie słychać lekką irytację. 
- Nie, zresztą już ci mówiłam... - powoli zaczynam żałować, że do niej zadzwoniłam. Wiem, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej, ale notoryczne powtarzanie, że przesadzam wcale mi nie pomaga. 
- Wiem, to nie jest depresja. Finuś masz 21 lat. Wyjdź gdzieś, pogadaj z ludźmi, oni naprawdę nie gryzą, wiesz? - z tym gryzieniem nie byłabym taka pewna. Jednak z autopsji wiem, że z Zuzką nie należy się sprzeczać. I tak zawsze stawia na swoim. 
- Dobrze, postaram się – odpowiadam lakonicznie. 
- Obiecujesz? 
- Tak – przebąkuję, kończąc rozmowę. Wszystko znowu jest do dupy. Po raz enty wyciągam z szuflady pomiętą serwetkę i zdeterminowana wystukuję rząd cyfry jaki na niej widnieje. Czekam na połączenia, a kiedy już odzywa się Michał, milczę rozważając możliwość rozłączenia się póki nie jest jeszcze za późno. 
- Jest tam ktoś? - dopytuje się zniecierpliwiony głuchą ciszą. 
- To ja, Józefina – odzywam się w końcu. 
- A... Józefina, znowu wszystko do dupy? 
- Tak jakby – z każdym słowem zdaje sobie sprawę z absurdalności całej tej sytuacji. 
- Podaj mi adres... 
- Słucham? - pytam, nie do końca wiedząc o co mu chodzi. 
- Twój adres. Żeby mógł do Ciebie przyjechać, przecież nie będziemy tak rozmawiać przez telefon – wyjaśnia. 
- Ach, no tak. Klonowa 15... 

Stop. Co ja robię do cholery?! Matka miała racje z tym psychologiem. Pójdę do niego, jeżeli przedtem Michał nie uśmierci mnie w moim własnym mieszkaniu.
- Będę za 20 minut – oznajmia i rozłącza się. 
 Po dwudziestu minutach, które spędzam w stresie tłumacząc sobie, że on nie jest seryjnym mordercą, Michał stawia się pod moimi drzwiami. Z lodami czekoladowymi i uśmiechem od ucha do ucha.
- Jestem – oznajmia wręczając mi pudełko. Z lekką niepewnością wpuszczam go do mieszkania. Jak się potem okaże nieświadomie wpuszczam go do swojego życia.