poniedziałek, 22 kwietnia 2013

5.

Patrzę jak Michał co chwila zasypia nad stołem, mimo tego że wypił już dwie kawy. Czarne, bez mleka. Nie spał pół nocy, spędzając ją ze mną na kuchennych kafelkach, bo znowu było ze mną źle. Dociera do mnie jaką cholerną egoistką byłam. Chyba czas najwyższy przestać samą siebie oszukiwać. Wiem, że moje wahania nastrojów, bezsenność i napady lęku, gdy tylko nie ma Michała w pobliżu dalekie są od normalności. Nienormalne jest to, że jestem tak strasznie uzależniona od jego osoby. Kiedy wyjeżdża na mecze, ja spędzam cały weekend pod kołdrą, modląc się żeby już wrócił. Widzę ile go to wszystko kosztuje, jak każda nieprzespana noc się na nim odbija. 

- Jeśli zaraz nie wyjdę, znowu spóźnię się na trening – w pośpiechu dopija resztki kawy, patrząc na zegarek. Podchodzi do mnie i przytula mocno. 
- Dasz sobie radę? - pyta kontrolnie, jak zawsze. 
- Jasne, nie martw się - mruczę, czując jak narastają we mnie tłumione wyrzuty sumienia.

Kiedy tylko zamykają się za nim drzwi siadam na panelach i oddycham głęboko, nie mogąc złapać tchu. Pierwszy objaw ataku paniki. To nie może tak dalej wyglądać, chociaż okropnie ciężko jest mi dopuścić tę myśl do świadomości. 


Nieczęsto zjawiam się w mieszkaniu Michała, ale postanawiam uporać się z tym jak najszybciej, póki jeszcze jestem tego pewna, póki mam jeszcze na to odrobinę siły. Naciskam dzwonek do drzwi i czekam, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Głos w mojej głowie coraz dobitniej wrzeszczy, że wcale nie muszę tego robić. Boję się że sobie sama nie poradzę, że nasza relacja może funkcjonować tylko w ten chory, destrukcyjny sposób.
- Józefina? Co ty tutaj robisz? - Michał otwiera mi zdziwiony. 
- Musimy porozmawiać – stwierdzam grobowym tonem. 
- Jasne, wchodź – zaprasza mnie gestem ręki do środka, zapewne przekonany że to kolejny mój zły dzień. 
- Chyba będziemy musieli trochę od siebie odpocząć - oznajmiam, ze wzrokiem wbitym w średnio interesujące panele podłogowe.
- Odpocząć? Józefina co ty mówisz? - słyszę jego zaskoczony głos. 
- Wykańczam cie psychicznie Michał. Przeze mnie chodzisz jak zombi, spójrz tylko w lustro. Dzisiaj rano o mało co nie zasnąłeś mi nas stołem – wyrzucam z siebie jednym tchem. 
- Józefina przestań gadać głupoty. To tylko chwilowe przemęczenie– bagatelizuje. 
- Oboje wiemy że to nie jest chwilowe... - spoglądam na niego niepewnie. Pierwszy raz widzę w jego oczach panikę. Pierwszy raz odkąd się znamy to ja jestem tą opanowaną, chociaż wiem że lada chwila i to może ulec zmianie.
- Ale ja chce się tobą opiekować, chce nie spać z twojego powodu, rozumiesz? - przerywa mi zdenerwowany - kocham cie do cholery! - dodaje zupełnie bezradnie. Patrzę na niego z niedowierzaniem. On mnie kocha. Michał mnie kocha. Mija chwila zanim to do mnie dociera. Dlatego był dla mnie zawsze, dlatego czasem patrzył na mnie w ten dziwny sposób, którego nie mogłam odgadnąć. Nagle staje się tak dziecinnie proste, że on też nie jest mi obojętny. Podchodzę bliżej i wtulam się w niego.
 – To co teraz jest między nami nie jest normalne. Nie zniesiemy tego psychicznie, ani ja ani ty. Wrócę kiedy tylko uporam się sama ze sobą. Obiecuję – czuje jak mocniej bije mu serce, a klatka piersiowa podnosi się i opada w przyspieszonym tempie. 
- Skąd wrócisz? Gdzie ty się w ogóle wybierasz? 
- Nie mogę swoimi problemami obarczać cię w nieskończoność Michał. Wrócę, obiecuję. Wrócę i zaczniemy wszystko raz jeszcze. Normalnie – całuję jego szorstki policzek i wychodzę, zostawiając go osłupiałego w przedpokoju.

+++

Wracam z ostatnią Józefiną. Nie potrafiłam im tak doszczętnie zrujnować tej sielanki. Przepraszam. Zagląda tu ktoś jeszcze? Jeśli tak, to niech mu Bóg błogosławi za cierpliwość. To kto teraz?

wtorek, 26 lutego 2013

4.

Ludzie uzależniają się od różnych rzeczy, nikotyny, morfiny, amfetaminy... czytałam nawet o człowieku uzależnionym od wybielacza. Jak w przypadku każdego uzależnienia, minęło sporo czasu aż zdałam sobie z niego sprawę. Z tego, że Michał jest mi niezbędny do prawidłowego funkcjonowania, bez tych wszystkich dziwnych urojeń. To zabawne, ale jego fizyczność nie pociąga mnie aż nadto, chociaż skłamałabym mówiąc że nie jest atrakcyjny. Jest, ale nie o to chodzi. Gdy z nim rozmawiam, spędzam czas w jego towarzystwie, wiem że wszystko będzie dobrze, że wszystko ma jakiś sens.

Czasem zastanawiam się dlaczego to robi. Dlaczego zawsze jest. Na każdy mój telefon, o każdej porze. Dlaczego wtedy do mnie podszedł, a potem był gotów dla zupełnie obcej dziewczyny wstać w środku nocy i jechać do niej, tylko po to żeby pomilczeć kilka dobrych godzin.

Pytam go o to pewnego popołudnia, kiedy opiera się o kuchenny blat, czekając aż skończę kroić cebulę do zapiekanki. 
-  Michał dlaczego to robisz? 
- Grzecznie stoję i czekam, bo kategorycznie zabroniłaś mi sobie pomóc – wyjaśnia spokojnie. 
- Nie, nie o to mi chodzi – kręcę głową – dlaczego jesteś na każde moje zawołanie? 
Patrzy na mnie lekko zaskoczony. Zastanawia się przez chwilę, śmiesznie marszcząc przy tym brwi.
- Nie wiem – wzrusza ramionami – jest coś w tobie Józefino, coś czego nie potrafię zdefiniować – dodaje, sięgając po parę orzeszków stojących w misce. 
Cóż takiego może we mnie być? Co to w ogóle za odpowiedź... zupełnie mnie ona nie satysfakcjonuję. Ale znając już trochę Michała, wiem że na próżno oczekuję jakiejś innej, bardziej konkretnej.
- Ziemia do Józefiny – macha mi ręka przed nosem. 
- Co? - patrzę na niego trochę nieprzytomnie. 
- Zaraz pozbawisz się własnego palca, a wtedy ja tej zapiekanki na pewno nie tknę - spogląda znacząco na deskę do krojenia - wszystko w porządku? - podaje mi kolejną cebulę. 
- Wszystko  jest ok, po prostu się zamyśliłam – uspokajam go. 
- Na pewno? - dopytuje podejrzliwie. 
- Michał przecież wiesz, że jeśli coś byłoby nie tak, dowiedziałbyś się o tym pierwszy. Dziwie się że jeszcze masz do mnie cierpliwość... 
Czuję na sobie ten jego wzrok, który mówi ni mniej ni więcej jak Józefina przestań pleść głupoty.
- Tak wiem gadam głupoty – wzdycham jak zawsze, kiedy tak na mnie patrzy.
- Może to przez tą cebulę – nachyla się nad drewnianą miską – wydaję się podejrzana... wiesz co, chodź lepiej zamówimy chińszczyznę - ciągnie mnie za rękaw bluzy do przedpokoju. 
- W piątek mecz, dobrze pamiętam? - pytam, kiedy próbuje dodzwonić się do chińskiej knajpki. 
- Mhm - kiwa mi głową na potwierdzenie - Wiesz, że nie musisz tego robić? - dodaje. 
Daleko mi do zagorzałego fana siatkówki. Jednak czerpie niebywałą przyjemność z siedzenia na tej hali i patrzenia jak Michał cieszy się z każdej udanej akcji, albo z takim zabawnym zawzięciem wykłóca się z sędziami. Widzę jakie to jest dla niego ważne. Swoją obecnością na trybunach chyba próbuje mu się jakoś odwdzięczyć i zrekompensować za to co dla mnie robi.
- Nie muszę, ale bardzo bardzo chcę – uśmiecham się do niego i bezgłośnie dorzucam że chcę słodko-kwaśnego kurczaka. 
+++
Średnio składnie wyszło. W ogóle korci mnie żeby im trochę zburzyć tą sielankową egzystencję.

piątek, 8 lutego 2013

3.

Michał rzadko mówi o sobie. Za to słucha. Mojego narzekania, mojego ględzenia, słucha i nie ocenia. Na co dzień jest siatkarzem, chociaż osobiście uważam, że mógłby z powodzeniem dorabiać jako psycholog. Przyjedź, proszę  ten krótki sms wysyłam mu o 3 nad ranem, choć wiem że nie powinnam. Ale znowu czuję się fatalnie. Ostatnio coraz gorzej sypiam, albo nie sypiam w ogóle. Tak jak dziś. Rozmyślam wtedy nad milionem przeróżnych rzeczy i ten natłok myśli doprowadza mnie w końcu do szału. Michał zjawia się w drzwiach mojego mieszkania nie do końca jeszcze rozbudzony. 
- Przepraszam – wpuszczam go do środka, wiedząc że wyrwałam go ze snu. 
- Józefina, nie wygłupiaj się. Mówiłem ci tyle razy, że masz dzwonić kiedy tylko będziesz tego potrzebowała, a ja przyjadę, rozumiesz? - gani mnie. Kiwam głową, przygryzając swoja dolną wargę. I tak mam wyrzuty sumienia, że go tutaj ściągnęłam o tej godzinie. Przeze mnie znowu będzie biegał półprzytomny na porannym treningu. 
- Kakao? - ściąga swoją puchową kurtkę, którą zostawia w przedpokoju..Przytakuję mu i zmierzam do kuchni. Siada na wysokim stołku, opierając głowę na łokciach.
Wiesz, otworzyli już lodowisko. Musimy się koniecznie wybrać – stwierdza. Odwracam się w jego kierunku i widzę jak obserwuję spadające za oknem pierwsze płatki śniegu tej zimy. 
- Nie umiem jeździć – rzucam przez ramię. Bezskutecznie próbuję dosięgnąć słoik z kakao, który stoi na najwyższej półce. 
- To cię nauczę – bez najmniejszego problemu sięga po niego i stawia przede mną na blacie. 
Dla Michała wszystko zdaje się być takie proste. Coś jest czarne, coś jest białe. Nie ma problemów, których nie da się rozwiązać. Czasem chciałabym, żeby oddał mi cząstkę swojego charakteru, może wtedy nie zadręczałyby mnie problemy egzystencjalne.
- Jesteśmy umówieni – uśmiecha się szeroko. 
Siadamy na moim łóżku opierając się plecami o ścianę. Milczymy. Czasem potrafię z nim rozmawiać godzinami, a czasem tak jak dzisiaj po prostu wystarczy mi że jest tutaj obok. Dziwna ta nasza relacja.
Rano budzę się szczelnie okryta kocem. Spoglądam na budzik stojący na parapecie, który wskazuję dziewiątą rano. Nawet nie pamiętam kiedy wczoraj zasnęłam. Michał znów przyjechał w środku nocy, uśpił mnie jak małe dziecko i wrócił do siebie. Okropnie czuję się z tym, że tak często go wykorzystuje. W kuchni czeka na mnie stos kanapek i kartka na której napisał, że zabiera mnie dzisiaj wieczorem na lodowisko. Patrzę przez okno na zasypane śniegiem osiedle i przegryzam kanapkę z szynką i ogórkiem autorstwa Michała. Uśmiecham się do własnego odbicia w szybie. Odkąd go poznałam, znacznie częściej to robię. Czasem tylko dopada mnie strach, co będzie kiedy Michał któregoś dnia zniknie. W końcu nic nie może wiecznie trwać. Staram się wtedy odgonić od siebie te ponure myśli, tłumacząc sobie, że pora przestać być taką pieprzoną pesymistką. 
Oglądając wieczorne wiadomości, które jak co dzień przepełnione są konfliktami, wojnami i innymi dobrodziejstwami świata, słyszę dzwonek do drzwi. Bez żalu wyłączam telewizor, żeby wpuścić Michała do środka.
- Gotowa? - pyta z uśmiechem, stojąc na mojej wejściowej wycieraczce. Na ramieniu ma przewieszoną torbę, więc przyszedł tu prosto z popołudniowego treningu. 
- Powiedzmy – odpowiadam, ściągając płaszcz z wieszaka. 
Bez przekonania nakładam na nogi łyżwy i bardzo niepewnie stawiam pierwszy krok na tafli lodowiska. Po serii nieskoordynowanych ruchów i bezradnego machania rękami, udaję mi się utrzymać względna równowagę. Na moje wyczyny Michał reaguję głośnym śmiechem, po czym łapie mnie pewnie za ręce.
- To nie jest trudne, zobacz – jedzie przede mną, a ja skupiam się na jego ruchach, trochę nieudolnie starając się je kopiować. Stwierdza, że mam wybitny talent, gdyż po godzinie treningu, bez większych problemów ścigam się z nim dookoła lodowiska. Gnając tak za wciąż uciekającym mi Michałem, zdaje sobie sprawę że pierwszy raz od bardzo dawna czuję się po prostu szczęśliwa.

sobota, 19 stycznia 2013

2.


Siedzę w pokoju, pijąc mleko z masłem i miodem na mój nieznośny kaszel, będący pokłosiem niedoleczonego przeziębienia. Słucham Myslovitz, żeby jeszcze bardziej się zdołować, nie robiąc przy tym nic kreatywnego. Utknęłam w jakimś cholernym, martwym punkcie, gdzieś w czasoprzestrzeni. Niby z pozoru wszystko jest w należytym porządku. Jestem zdrowa, studiuję, mam przyjaciół i całkiem sporo znajomych. Moje życie wygląda identycznie jak milionów innych ludzi na świecie. Z tym małym wyjątkiem, że wydaję mi się jakby zupełnie nic nie było w nim  tak jak należy. Mam prawie 21 lat, nie wiem gdzie jestem i co mam robić ze swoim życiem. Nie wiem, czy studia jakie wybrałam to te właściwe, czy wybory jakich dokonuję każdego dnia są trafne. Generalnie, mało wiem na chwilę obecną. Czasami czuję jakbym stała gdzieś z boku, a moje życie toczyło się beze mnie, zmierzając w zupełnie przeciwnym kierunku niżbym tego chciała. Wszyscy dookoła uważają, że przesadzam albo wyolbrzymiam. Zuzka zupełnie nie rozumie jak można zamartwiać się czymkolwiek będąc w naszym wieku, a własna matka ostatnio doradziła mi wizytę u psychologa.
Obracam w ręku mocno już zmaltretowaną serwetkę z numerem telefonu do Michała.
- Nie, przecież to idiotyczne – mruczę, odkładając ją z powrotem do szuflady. Od pół godzinny nie robię nic innego, tylko ją stamtąd wyjmuję, po to żeby po paru minutach trafiła tam znowu. Wybieram numer do Zuzki i czekam, aż odezwie się jej wiecznie roześmiany głos. 
- Finka, co tam Słońce? - słyszę po trzech długich sygnałach oczekiwania. 
- Nic, dupnie trochę – och wiem, jestem taka monotematyczna i nudna. Powinnam przecież powiedzieć, że wszystko jest świetnie. Tylko po co? 
- A ty dalej masz tą swoją jesienną depresje? - w jej głosie słychać lekką irytację. 
- Nie, zresztą już ci mówiłam... - powoli zaczynam żałować, że do niej zadzwoniłam. Wiem, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej, ale notoryczne powtarzanie, że przesadzam wcale mi nie pomaga. 
- Wiem, to nie jest depresja. Finuś masz 21 lat. Wyjdź gdzieś, pogadaj z ludźmi, oni naprawdę nie gryzą, wiesz? - z tym gryzieniem nie byłabym taka pewna. Jednak z autopsji wiem, że z Zuzką nie należy się sprzeczać. I tak zawsze stawia na swoim. 
- Dobrze, postaram się – odpowiadam lakonicznie. 
- Obiecujesz? 
- Tak – przebąkuję, kończąc rozmowę. Wszystko znowu jest do dupy. Po raz enty wyciągam z szuflady pomiętą serwetkę i zdeterminowana wystukuję rząd cyfry jaki na niej widnieje. Czekam na połączenia, a kiedy już odzywa się Michał, milczę rozważając możliwość rozłączenia się póki nie jest jeszcze za późno. 
- Jest tam ktoś? - dopytuje się zniecierpliwiony głuchą ciszą. 
- To ja, Józefina – odzywam się w końcu. 
- A... Józefina, znowu wszystko do dupy? 
- Tak jakby – z każdym słowem zdaje sobie sprawę z absurdalności całej tej sytuacji. 
- Podaj mi adres... 
- Słucham? - pytam, nie do końca wiedząc o co mu chodzi. 
- Twój adres. Żeby mógł do Ciebie przyjechać, przecież nie będziemy tak rozmawiać przez telefon – wyjaśnia. 
- Ach, no tak. Klonowa 15... 

Stop. Co ja robię do cholery?! Matka miała racje z tym psychologiem. Pójdę do niego, jeżeli przedtem Michał nie uśmierci mnie w moim własnym mieszkaniu.
- Będę za 20 minut – oznajmia i rozłącza się. 
 Po dwudziestu minutach, które spędzam w stresie tłumacząc sobie, że on nie jest seryjnym mordercą, Michał stawia się pod moimi drzwiami. Z lodami czekoladowymi i uśmiechem od ucha do ucha.
- Jestem – oznajmia wręczając mi pudełko. Z lekką niepewnością wpuszczam go do mieszkania. Jak się potem okaże nieświadomie wpuszczam go do swojego życia.

niedziela, 30 grudnia 2012

1.


 Płacz, odkąd pamiętam był dla mnie oznaką słabości, więc w swoim życiu starałam się płakać jak najmniej. A jeśli już mi się to zdarzało, to nigdy publicznie. Jednak przez ostatnie parę miesięcy notorycznie łamię moją żelazną regułę, rozklejając się gdzie popadnie. W pewien dziwny sposób płacz mnie oczyszcza. Co prawda na bardzo krótką chwilę, ale jednak. Siedząc na ławce w parku szlocham w najlepsze. Przez zaszklone oczy widzę jak przechodnie patrzą na mnie dziwnie. Jedna starsza pani nawet zadaje mi dla przyzwoitości pytanie czy wszystko w porządku. Kiedy odpowiadam że nic się nie dzieje, oddycha z ulgą że nie będzie zmuszona do podejmowania ze mną dłuższej konwersacji i o lasce zmierza dalej parkową alejką. Na ławce siada jakiś młody mężczyzna. Gdzieś go już chyba widziałam. Niestety, Bóg nie obdarzył mnie pamięcią do twarzy, więc nie mam pojęcia skąd mogę go znać. 
- Jak ci na imię? - pyta, wręczając mi paczkę chusteczek wyciągniętych z kieszeni.
- Józefina...– mruczę trochę niewyraźnie. To pewnie dlatego, że nie bardzo mam ochotę w tym momencie na jakiekolwiek rozmowy. 
- Michał – uśmiecha się w moim kierunku. Odburkuję miło mi poznać, tylko ze względów grzecznościowych. Mało obchodzą mnie jego dane osobowe. Może być nawet Jezusem Chrystusem.
- A więc Józefino, idziemy – łapie mnie po chwili za rękę i zmusza tym samym do wstania z ławki. Powinnam nawrzeszczeć na niego i nigdzie się nie ruszać. Przecież prawdopodobieństwo, że ten jegomość to seryjny gwałciciel jest dosyć spore. Z niewyjaśnionych przyczyn nic takiego nie czynię. Wręcz przeciwnie, podnoszę się i podążam za nim aż do kawiarni, przy której nagle się zatrzymuje. Wchodzimy do środka zajmując jeden ze stolików. Zamawia dwa duże kubki kakao. 
- Kakao jest dobre na wszystko, a już na pewno na taki stan jak twój – oznajmia, ściągając kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła - chyba że jesteś na nie uczulona, wtedy możemy mieć problem, ale nie jesteś, prawda? - pyta. Kiwam przecząco głową, nadal zastanawiając się czy ja go przypadkiem już nie spotkałam.
- Co się stało Józefino? - wspiera głowę na łokciu i przypatruje mi się uważnie. Muszę przyznać, że trochę mnie to peszy.
- Wszystko – odpowiadam, wzruszając ramionami – wszystko jest zupełnie do dupy – widocznie dotarłam do momentu, w którym nie mam dłużej ochoty udawać przed całym światem jak to u mnie jest świetnie. Dlaczego padło na niego? Cóż, przypadek. Zwykły przypadek.
- Rozumiem – stwierdza lekko zamyślony. Dziwi mnie jego odpowiedź, w której nie wyczuwam sarkazmu. Nie próbuje mnie przekonać że wszystko nie może być do dupy, że zawsze są jakieś pozytywy, albo nie oznajmia, że z całym szacunkiem, ale chyba trochę przesadzam. 
- Lepiej zacznij pić, zanim zupełnie wystygnie. Zimne kakao jest bezużyteczne – wskazuję na mój kubek, uśmiechając się pod nosem. W jego kieszeni rozdzwania się telefon. Odrzuca połączenie, jednak ktoś nie daje za wygraną. W końcu zniecierpliwiony wyłącza dźwięk. Uświadamiam sobie, że ten człowiek ma własne życie i swój cenny czas, który ja bezprawnie absorbuję od dobrej godziny. 
- Dziękuję za wszystko, ale nie ma sensu żebyś tutaj ze mną dłużej siedział. Dam sobie jakoś radę – stwierdzam wpatrując się w swój kubek. 
- Nie mam wątpliwości, że dasz sobie radę. Jeśli ci jednak nie przeszkadzam, chętnie z tobą jeszcze posiedzę... 

Nie potrafię tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić, ale gdzieś w głębi czuję ulgę, że zostanie ze mną jeszcze przez chwile. Po kolejnym wypitym kakao i zjedzonym  marchewkowym ciastku, wstaje i z uśmiechem oznajmia że niestety, ale obowiązki go wzywają. Potem wyciąga jedną z kremowych serwetek z trochę kiczowatego serwetnika stojącego na stole i zapisuje na niej swój numer telefonu. Narzuca na siebie kurtkę i wręcza mi ją mówiąc, że jeśli znów wszystko byłoby zupełnie do dupy, to mogę do niego zadzwonić.