czwartek, 2 maja 2013
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
5.
Patrzę jak Michał co chwila
zasypia nad stołem, mimo tego że wypił już dwie kawy. Czarne, bez
mleka. Nie spał pół nocy, spędzając ją ze mną na kuchennych
kafelkach, bo znowu było ze mną źle. Dociera do mnie jaką
cholerną egoistką byłam. Chyba czas najwyższy przestać samą
siebie oszukiwać. Wiem, że moje wahania nastrojów, bezsenność i
napady lęku, gdy tylko nie ma Michała w pobliżu dalekie są od
normalności. Nienormalne jest to, że jestem tak strasznie uzależniona
od jego osoby. Kiedy wyjeżdża na mecze, ja spędzam cały weekend
pod kołdrą, modląc się żeby już wrócił. Widzę ile go to
wszystko kosztuje, jak każda nieprzespana noc się na nim odbija.
- Jeśli zaraz nie wyjdę, znowu spóźnię się na trening – w pośpiechu dopija resztki kawy, patrząc na zegarek. Podchodzi do mnie i przytula mocno.
- Dasz sobie radę? - pyta kontrolnie, jak zawsze.
- Jasne, nie martw się - mruczę, czując jak narastają we mnie tłumione wyrzuty sumienia.
Kiedy tylko zamykają się za nim drzwi siadam na panelach i oddycham głęboko, nie mogąc złapać tchu. Pierwszy objaw ataku paniki. To nie może tak dalej wyglądać, chociaż okropnie ciężko jest mi dopuścić tę myśl do świadomości.
- Jeśli zaraz nie wyjdę, znowu spóźnię się na trening – w pośpiechu dopija resztki kawy, patrząc na zegarek. Podchodzi do mnie i przytula mocno.
- Dasz sobie radę? - pyta kontrolnie, jak zawsze.
- Jasne, nie martw się - mruczę, czując jak narastają we mnie tłumione wyrzuty sumienia.
Kiedy tylko zamykają się za nim drzwi siadam na panelach i oddycham głęboko, nie mogąc złapać tchu. Pierwszy objaw ataku paniki. To nie może tak dalej wyglądać, chociaż okropnie ciężko jest mi dopuścić tę myśl do świadomości.
Nieczęsto zjawiam się w
mieszkaniu Michała, ale postanawiam uporać się z tym jak
najszybciej, póki jeszcze jestem tego pewna, póki mam jeszcze na
to odrobinę siły. Naciskam dzwonek do drzwi i czekam, nerwowo
zaciskając dłonie w pięści. Głos w mojej głowie coraz dobitniej wrzeszczy, że wcale nie muszę
tego robić. Boję się że sobie sama nie poradzę, że nasza relacja może
funkcjonować tylko w ten chory, destrukcyjny sposób.
- Józefina? Co ty tutaj
robisz? - Michał otwiera mi zdziwiony.
- Musimy porozmawiać –
stwierdzam grobowym tonem.
- Jasne, wchodź – zaprasza
mnie gestem ręki do środka, zapewne przekonany że to kolejny mój
zły dzień.
- Chyba będziemy musieli
trochę od siebie odpocząć - oznajmiam, ze wzrokiem wbitym w średnio interesujące panele podłogowe.
- Odpocząć? Józefina co ty
mówisz? - słyszę jego zaskoczony głos.
- Wykańczam cie psychicznie
Michał. Przeze mnie chodzisz jak zombi, spójrz tylko w lustro.
Dzisiaj rano o mało co nie zasnąłeś mi nas stołem – wyrzucam
z siebie jednym tchem.
- Józefina przestań gadać
głupoty. To tylko chwilowe przemęczenie– bagatelizuje.
- Oboje wiemy że to nie jest
chwilowe... - spoglądam na niego niepewnie. Pierwszy raz widzę w
jego oczach panikę. Pierwszy raz odkąd się znamy to ja jestem tą
opanowaną, chociaż wiem że lada chwila i to może ulec zmianie.
- Ale ja chce się tobą
opiekować, chce nie spać z twojego powodu, rozumiesz? - przerywa
mi zdenerwowany - kocham cie do cholery! - dodaje zupełnie
bezradnie. Patrzę na niego z niedowierzaniem. On mnie kocha. Michał
mnie kocha. Mija chwila zanim to do mnie dociera. Dlatego był dla
mnie zawsze, dlatego czasem patrzył na mnie w ten dziwny sposób,
którego nie mogłam odgadnąć. Nagle staje się tak dziecinnie
proste, że on też nie jest mi obojętny. Podchodzę bliżej i
wtulam się w niego.
– To co teraz jest między nami nie jest
normalne. Nie zniesiemy tego psychicznie, ani ja ani ty. Wrócę
kiedy tylko uporam się sama ze sobą. Obiecuję – czuje jak
mocniej bije mu serce, a klatka piersiowa podnosi się i opada w
przyspieszonym tempie.
- Skąd wrócisz? Gdzie ty się
w ogóle wybierasz?
- Nie mogę swoimi problemami
obarczać cię w nieskończoność Michał. Wrócę, obiecuję.
Wrócę i zaczniemy wszystko raz jeszcze. Normalnie – całuję jego szorstki policzek i wychodzę, zostawiając go osłupiałego w
przedpokoju.
+++
Wracam z ostatnią Józefiną. Nie potrafiłam im tak doszczętnie zrujnować tej sielanki. Przepraszam. Zagląda tu ktoś jeszcze? Jeśli tak, to niech mu Bóg błogosławi za cierpliwość. To kto teraz?
wtorek, 26 lutego 2013
4.
Ludzie
uzależniają się od różnych rzeczy, nikotyny, morfiny,
amfetaminy... czytałam nawet o człowieku uzależnionym od
wybielacza. Jak w przypadku każdego uzależnienia, minęło sporo
czasu aż zdałam sobie z niego sprawę. Z tego, że Michał jest mi
niezbędny do prawidłowego funkcjonowania, bez tych wszystkich
dziwnych urojeń. To zabawne, ale jego fizyczność nie pociąga mnie
aż nadto, chociaż skłamałabym mówiąc że nie jest atrakcyjny.
Jest, ale nie o to chodzi. Gdy z nim rozmawiam, spędzam czas w jego
towarzystwie, wiem że wszystko będzie dobrze, że wszystko ma jakiś
sens.
Czasem
zastanawiam się dlaczego to robi. Dlaczego zawsze jest. Na każdy
mój telefon, o każdej porze. Dlaczego wtedy do mnie podszedł, a
potem był gotów dla zupełnie obcej dziewczyny wstać w środku
nocy i jechać do niej, tylko po to żeby pomilczeć kilka dobrych godzin.
Pytam go o to pewnego popołudnia, kiedy opiera się o kuchenny
blat, czekając aż skończę kroić cebulę do zapiekanki.
- Michał dlaczego to robisz?
- Grzecznie stoję i czekam, bo
kategorycznie zabroniłaś mi sobie pomóc – wyjaśnia spokojnie.
- Nie, nie o to mi chodzi –
kręcę głową – dlaczego jesteś na każde moje zawołanie?
Patrzy na mnie lekko
zaskoczony. Zastanawia się przez chwilę, śmiesznie marszcząc
przy tym brwi.
- Nie wiem – wzrusza
ramionami – jest coś w tobie Józefino, coś czego nie potrafię
zdefiniować – dodaje, sięgając po parę orzeszków stojących w
misce.
Cóż takiego może we mnie
być? Co to w ogóle za odpowiedź... zupełnie mnie ona nie
satysfakcjonuję. Ale znając już trochę Michała, wiem że na
próżno oczekuję jakiejś innej, bardziej konkretnej.
- Ziemia do Józefiny – macha
mi ręka przed nosem.
- Co? - patrzę na niego trochę
nieprzytomnie.
- Zaraz pozbawisz się własnego palca, a wtedy ja tej zapiekanki na pewno nie tknę - spogląda
znacząco na deskę do krojenia - wszystko w porządku? - podaje mi kolejną cebulę.
- Wszystko jest ok, po prostu
się zamyśliłam – uspokajam go.
- Na pewno? - dopytuje
podejrzliwie.
- Michał przecież wiesz, że
jeśli coś byłoby nie tak, dowiedziałbyś się o tym pierwszy.
Dziwie się że jeszcze masz do mnie cierpliwość...
Czuję na sobie ten jego
wzrok, który mówi ni mniej ni więcej jak Józefina przestań
pleść głupoty.
- Tak wiem gadam głupoty – wzdycham jak zawsze, kiedy tak na mnie patrzy.
- Może to przez tą cebulę –
nachyla się nad drewnianą miską – wydaję się podejrzana...
wiesz co, chodź lepiej zamówimy chińszczyznę - ciągnie mnie za
rękaw bluzy do przedpokoju.
- W piątek mecz, dobrze
pamiętam? - pytam, kiedy próbuje dodzwonić się do chińskiej
knajpki.
- Mhm - kiwa mi głową na
potwierdzenie - Wiesz, że nie musisz tego robić? - dodaje.
Daleko mi do
zagorzałego fana siatkówki. Jednak czerpie niebywałą przyjemność z siedzenia na tej hali i patrzenia jak Michał cieszy się z każdej udanej
akcji, albo z takim zabawnym zawzięciem wykłóca się z sędziami.
Widzę jakie to jest dla niego ważne. Swoją obecnością na
trybunach chyba próbuje mu się jakoś odwdzięczyć i
zrekompensować za to co dla mnie robi.
- Nie muszę, ale bardzo bardzo chcę – uśmiecham się do niego i bezgłośnie dorzucam że chcę
słodko-kwaśnego kurczaka.
+++
Średnio składnie wyszło. W ogóle korci mnie żeby im trochę zburzyć tą sielankową egzystencję.
piątek, 8 lutego 2013
3.
Michał
rzadko mówi o sobie. Za to słucha. Mojego narzekania, mojego
ględzenia, słucha i nie ocenia. Na co dzień jest siatkarzem,
chociaż osobiście uważam, że mógłby z powodzeniem dorabiać
jako psycholog. Przyjedź, proszę ten krótki sms wysyłam
mu o 3 nad ranem, choć wiem że nie powinnam. Ale znowu czuję się
fatalnie. Ostatnio coraz gorzej sypiam, albo nie sypiam w ogóle. Tak
jak dziś. Rozmyślam wtedy nad milionem przeróżnych rzeczy i ten
natłok myśli doprowadza mnie w końcu do szału. Michał zjawia się
w drzwiach mojego mieszkania nie do końca jeszcze rozbudzony.
- Przepraszam
– wpuszczam go do środka, wiedząc że wyrwałam go ze snu.
- Józefina,
nie wygłupiaj się. Mówiłem ci tyle razy, że masz dzwonić kiedy
tylko będziesz tego potrzebowała, a ja przyjadę, rozumiesz? - gani
mnie. Kiwam głową, przygryzając swoja dolną wargę. I tak mam
wyrzuty sumienia, że go tutaj ściągnęłam o tej godzinie. Przeze
mnie znowu będzie biegał półprzytomny na porannym treningu.
- Kakao?
- ściąga swoją puchową kurtkę, którą zostawia w przedpokoju..Przytakuję mu i zmierzam do kuchni. Siada
na wysokim stołku, opierając głowę na łokciach.
- Wiesz,
otworzyli już lodowisko. Musimy się koniecznie wybrać –
stwierdza. Odwracam się w jego kierunku i widzę jak obserwuję
spadające za oknem pierwsze płatki śniegu tej zimy.
- Nie
umiem jeździć – rzucam przez ramię. Bezskutecznie próbuję
dosięgnąć słoik z kakao, który stoi na najwyższej półce.
- To
cię nauczę – bez najmniejszego problemu sięga po niego i stawia
przede mną na blacie.
Dla
Michała wszystko zdaje się być takie proste. Coś jest czarne,
coś jest białe. Nie ma problemów, których nie da się rozwiązać.
Czasem chciałabym, żeby oddał mi cząstkę swojego charakteru,
może wtedy nie zadręczałyby mnie problemy egzystencjalne.
- Jesteśmy
umówieni – uśmiecha się szeroko.
Siadamy
na moim łóżku opierając się plecami o ścianę. Milczymy.
Czasem potrafię z nim rozmawiać godzinami, a czasem tak jak
dzisiaj po prostu wystarczy mi że jest tutaj obok. Dziwna ta nasza
relacja.
Rano
budzę się szczelnie okryta kocem. Spoglądam na budzik stojący na
parapecie, który wskazuję dziewiątą rano. Nawet nie pamiętam
kiedy wczoraj zasnęłam. Michał znów przyjechał w środku nocy,
uśpił mnie jak małe dziecko i wrócił do siebie. Okropnie czuję
się z tym, że tak często go wykorzystuje. W kuchni czeka na mnie
stos kanapek i kartka na której napisał, że zabiera mnie dzisiaj
wieczorem na lodowisko. Patrzę przez okno na zasypane śniegiem
osiedle i przegryzam kanapkę z szynką i ogórkiem autorstwa
Michała. Uśmiecham się do własnego odbicia w szybie. Odkąd go
poznałam, znacznie częściej to robię. Czasem tylko dopada mnie strach, co będzie kiedy Michał
któregoś dnia zniknie. W końcu nic nie może wiecznie trwać.
Staram się wtedy odgonić od siebie te ponure myśli, tłumacząc
sobie, że pora przestać być taką pieprzoną pesymistką.
Oglądając
wieczorne wiadomości, które jak co dzień przepełnione są
konfliktami, wojnami i innymi dobrodziejstwami świata, słyszę
dzwonek do drzwi. Bez żalu wyłączam telewizor, żeby wpuścić
Michała do środka.
- Gotowa?
- pyta z uśmiechem, stojąc na mojej wejściowej wycieraczce. Na
ramieniu ma przewieszoną torbę, więc przyszedł tu prosto z
popołudniowego treningu.
- Powiedzmy
– odpowiadam, ściągając płaszcz z wieszaka.
Bez
przekonania nakładam na nogi łyżwy i bardzo niepewnie stawiam
pierwszy krok na tafli lodowiska. Po serii nieskoordynowanych ruchów
i bezradnego machania rękami, udaję mi się utrzymać względna
równowagę. Na moje wyczyny Michał reaguję głośnym śmiechem,
po czym łapie mnie pewnie za ręce.
- To
nie jest trudne, zobacz – jedzie przede mną, a ja skupiam się na
jego ruchach, trochę nieudolnie starając się je kopiować.
Stwierdza, że mam wybitny talent, gdyż po godzinie treningu, bez
większych problemów ścigam się z nim dookoła lodowiska. Gnając
tak za wciąż uciekającym mi Michałem, zdaje sobie sprawę że
pierwszy raz od bardzo dawna czuję się po prostu szczęśliwa.
sobota, 19 stycznia 2013
2.
Siedzę
w pokoju, pijąc mleko z masłem i miodem na mój nieznośny kaszel,
będący pokłosiem niedoleczonego przeziębienia. Słucham
Myslovitz, żeby jeszcze bardziej się zdołować, nie robiąc przy
tym nic kreatywnego. Utknęłam w jakimś cholernym, martwym punkcie,
gdzieś w czasoprzestrzeni. Niby z pozoru wszystko jest w należytym
porządku. Jestem zdrowa, studiuję, mam przyjaciół i całkiem
sporo znajomych. Moje życie wygląda identycznie jak milionów
innych ludzi na świecie. Z tym małym wyjątkiem, że wydaję mi się
jakby zupełnie nic nie było w nim tak jak należy. Mam prawie 21 lat,
nie wiem gdzie jestem i co mam robić ze swoim życiem. Nie wiem, czy
studia jakie wybrałam to te właściwe, czy wybory jakich dokonuję
każdego dnia są trafne. Generalnie, mało wiem na chwilę obecną.
Czasami czuję jakbym stała gdzieś z boku, a moje życie toczyło
się beze mnie, zmierzając w zupełnie przeciwnym kierunku niżbym
tego chciała. Wszyscy dookoła uważają, że przesadzam albo
wyolbrzymiam. Zuzka zupełnie nie rozumie jak można zamartwiać
się czymkolwiek będąc w naszym wieku, a własna matka ostatnio
doradziła mi wizytę u psychologa.
Obracam
w ręku mocno już zmaltretowaną serwetkę z numerem telefonu do
Michała.
- Nie,
przecież to idiotyczne – mruczę, odkładając ją z powrotem do
szuflady. Od pół godzinny nie robię nic innego, tylko ją stamtąd
wyjmuję, po to żeby po paru minutach trafiła tam znowu. Wybieram
numer do Zuzki i czekam, aż odezwie się jej wiecznie roześmiany
głos. - Finka, co tam Słońce? - słyszę po trzech długich sygnałach oczekiwania.
- Nic, dupnie trochę – och wiem, jestem taka monotematyczna i nudna. Powinnam przecież powiedzieć, że wszystko jest świetnie. Tylko po co?
- A ty dalej masz tą swoją jesienną depresje? - w jej głosie słychać lekką irytację.
- Nie, zresztą już ci mówiłam... - powoli zaczynam żałować, że do niej zadzwoniłam. Wiem, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej, ale notoryczne powtarzanie, że przesadzam wcale mi nie pomaga.
- Wiem, to nie jest depresja. Finuś masz 21 lat. Wyjdź gdzieś, pogadaj z ludźmi, oni naprawdę nie gryzą, wiesz? - z tym gryzieniem nie byłabym taka pewna. Jednak z autopsji wiem, że z Zuzką nie należy się sprzeczać. I tak zawsze stawia na swoim.
- Dobrze, postaram się – odpowiadam lakonicznie.
- Obiecujesz?
- Tak – przebąkuję, kończąc rozmowę. Wszystko znowu jest do dupy. Po raz enty wyciągam z szuflady pomiętą serwetkę i zdeterminowana wystukuję rząd cyfry jaki na niej widnieje. Czekam na połączenia, a kiedy już odzywa się Michał, milczę rozważając możliwość rozłączenia się póki nie jest jeszcze za późno.
- Jest tam ktoś? - dopytuje się zniecierpliwiony głuchą ciszą.
- To ja, Józefina – odzywam się w końcu.
- A... Józefina, znowu wszystko do dupy?
- Tak jakby – z każdym słowem zdaje sobie sprawę z absurdalności całej tej sytuacji.
- Podaj mi adres...
- Słucham? - pytam, nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
- Twój adres. Żeby mógł do Ciebie przyjechać, przecież nie będziemy tak rozmawiać przez telefon – wyjaśnia.
- Ach, no tak. Klonowa 15...
Stop.
Co ja robię do cholery?! Matka miała racje z tym psychologiem.
Pójdę do niego, jeżeli przedtem Michał nie uśmierci mnie w moim
własnym mieszkaniu.
- Będę
za 20 minut – oznajmia i rozłącza się.
Po
dwudziestu minutach, które spędzam w stresie tłumacząc sobie, że
on nie jest seryjnym mordercą, Michał stawia się pod moimi
drzwiami. Z lodami czekoladowymi i uśmiechem od ucha do ucha.
- Jestem
– oznajmia wręczając mi pudełko. Z lekką niepewnością
wpuszczam go do mieszkania. Jak się potem okaże nieświadomie
wpuszczam go do swojego życia.
niedziela, 30 grudnia 2012
1.
Płacz,
odkąd pamiętam był dla mnie oznaką słabości, więc w swoim
życiu starałam się płakać jak najmniej. A jeśli już mi się to
zdarzało, to nigdy publicznie. Jednak przez ostatnie parę miesięcy
notorycznie łamię moją żelazną regułę, rozklejając się gdzie
popadnie. W pewien dziwny sposób płacz mnie oczyszcza. Co prawda na
bardzo krótką chwilę, ale jednak. Siedząc na ławce w parku
szlocham w najlepsze. Przez zaszklone oczy widzę jak przechodnie
patrzą na mnie dziwnie. Jedna starsza pani nawet zadaje mi dla
przyzwoitości pytanie czy wszystko w porządku. Kiedy odpowiadam że
nic się nie dzieje, oddycha z ulgą że nie będzie zmuszona do
podejmowania ze mną dłuższej konwersacji i o lasce zmierza dalej
parkową alejką. Na ławce siada jakiś młody mężczyzna. Gdzieś
go już chyba widziałam. Niestety, Bóg nie obdarzył mnie pamięcią do
twarzy, więc nie mam pojęcia skąd mogę go znać.
- Jak
ci na imię? - pyta, wręczając mi paczkę chusteczek
wyciągniętych z kieszeni.
- Józefina...–
mruczę trochę niewyraźnie. To pewnie dlatego, że nie bardzo mam
ochotę w tym momencie na jakiekolwiek rozmowy. - Michał – uśmiecha się w moim kierunku. Odburkuję miło mi poznać, tylko ze względów grzecznościowych. Mało obchodzą mnie jego dane osobowe. Może być nawet Jezusem Chrystusem.
- A więc Józefino, idziemy – łapie mnie po chwili za rękę i zmusza tym samym do wstania z ławki. Powinnam nawrzeszczeć na niego i nigdzie się nie ruszać. Przecież prawdopodobieństwo, że ten jegomość to seryjny gwałciciel jest dosyć spore. Z niewyjaśnionych przyczyn nic takiego nie czynię. Wręcz przeciwnie, podnoszę się i podążam za nim aż do kawiarni, przy której nagle się zatrzymuje. Wchodzimy do środka zajmując jeden ze stolików. Zamawia dwa duże kubki kakao.
- Kakao jest dobre na wszystko, a już na pewno na taki stan jak twój – oznajmia, ściągając kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła - chyba że jesteś na nie uczulona, wtedy możemy mieć problem, ale nie jesteś, prawda? - pyta. Kiwam przecząco głową, nadal zastanawiając się czy ja go przypadkiem już nie spotkałam.
- Co się stało Józefino? - wspiera głowę na łokciu i przypatruje mi się uważnie. Muszę przyznać, że trochę mnie to peszy.
- Wszystko – odpowiadam, wzruszając ramionami – wszystko jest zupełnie do dupy – widocznie dotarłam do momentu, w którym nie mam dłużej ochoty udawać przed całym światem jak to u mnie jest świetnie. Dlaczego padło na niego? Cóż, przypadek. Zwykły przypadek.
- Rozumiem – stwierdza lekko zamyślony. Dziwi mnie jego odpowiedź, w której nie wyczuwam sarkazmu. Nie próbuje mnie przekonać że wszystko nie może być do dupy, że zawsze są jakieś pozytywy, albo nie oznajmia, że z całym szacunkiem, ale chyba trochę przesadzam.
- Lepiej zacznij pić, zanim zupełnie wystygnie. Zimne kakao jest bezużyteczne – wskazuję na mój kubek, uśmiechając się pod nosem. W jego kieszeni rozdzwania się telefon. Odrzuca połączenie, jednak ktoś nie daje za wygraną. W końcu zniecierpliwiony wyłącza dźwięk. Uświadamiam sobie, że ten człowiek ma własne życie i swój cenny czas, który ja bezprawnie absorbuję od dobrej godziny.
- Dziękuję za wszystko, ale nie ma sensu żebyś tutaj ze mną dłużej siedział. Dam sobie jakoś radę – stwierdzam wpatrując się w swój kubek.
- Nie mam wątpliwości, że dasz sobie radę. Jeśli ci jednak nie przeszkadzam, chętnie z tobą jeszcze posiedzę...
Nie potrafię tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić, ale gdzieś w głębi czuję ulgę, że zostanie ze mną jeszcze przez chwile. Po kolejnym wypitym kakao i zjedzonym marchewkowym ciastku, wstaje i z uśmiechem oznajmia że niestety, ale obowiązki go wzywają. Potem wyciąga jedną z kremowych serwetek z trochę kiczowatego serwetnika stojącego na stole i zapisuje na niej swój numer telefonu. Narzuca na siebie kurtkę i wręcza mi ją mówiąc, że jeśli znów wszystko byłoby zupełnie do dupy, to mogę do niego zadzwonić.
niedziela, 23 grudnia 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)